
Było ciężko. I życiowo i muzycznie. Ale od początku. Po dobiciu do Krk w piątek o 20, moj super host - pan Janeczek, zabrał mnie na małopolskiego klasyka żywieniowego - gruzińskie chaczapuri. Szybki lawasz z serem gruzińskim, do tego dwie lampki wina (darmowe próbki, zero lansu), ogarka w domu u Janka (który nie pił wina, bo jest straight edgem, dodatkowo nie je fastfoodow przed imprezą bo by musiał wrócić do domu umyć zęby) i polecieliśmy do qushi na Dapayka i Feelaza. Chłopaki przycinali elegancko na maxa, nawet potańczyłem pod koniec imprezy, wcześniej ograniczałem się do napinania łydki i bujania główką. Wieczór zakończył się wodą mineralną Primavera i pierwszym podejściem do obejrzenia Ironmana. Tony Stark jakoś nas specjalnie nie porwał i po 6 wbiliśmy przysłowiowego gwoździa. Aaa, no i jeszcze zdjęcie Feelaza grającego Akufena. Massive. Jakość zdjęcia odzwierciedla mój stan umysłu w tym czasie.

Następny dzień upłynął na słodkim lenistwie, dwóch następnych podejściach do Ironmana (daliśmy radę), okupowaniu Trattoria Soprano (zupa cebulowa z boczkiem i grzanką mistrz nad mistrze) i podziwianiu łazienki Janka. Sprawdźcie tą baterię, szok, chciałem umyć ręce przed umyciem rąk, tak jest fajnie.

Posh, innit?
Skończyliśmy się wylegiwać po 20, zwinęliśmy manatki i wyruszyliśmy do Ministerstwa. Po drodzę odwiedziliśmy jeszcze Szalonego Jakuba w śmierdzącej tłuszczem knajpie Koko, gdzie mcut pałaszował klasyczny polski filet z frytasami i suróweczką. Po przybiciu piąteczki zwinęliśmy się, bo Janek bał się, że przesiąknie zapachem tłuszczu i będzie musiał iść do domu się przebrać (i umyć zęby przy okazji).
Do Ministerstwa dobiliśmy około 21, spodziewaliśmy się 4 osób w klubie a tu niespodzianka. 2/3 lokalu już zawalone, ludzie na parkiecie pytają kiedy będzie grane bo już ich kostki swędzą. W szoniu, jak to mówi Janek. Podpięliśmy się, Januszowi behringer w końcu odpalił i zaczął sypać swoimi szlagierami z Abletona. Przed 23 wbiłem się ja, podegrałem godzinkę od sasa do lasa, siadało wszystko, pełen dancefloor nonstop. Później Janek przyjebał pure techno, też wszystko pięknie grało. Ja pookupowałem bar z godzinkę, zaprawiłem się wiśniówką, poprzepychałem parę razy do toalety i z powrotem (asekuracyjny sik przed graniem to podstawa), stwierdziłem, że więcej ludzi do tego lokalu już nie wejdzie i ruszyłem zmienić naszego polskiego Luciano. Pod koniec sypał on takimi ciężarami, że ja zachęcony też poleciałem ciężko, co spotkało się z aplauzem publiczności, więc grałem najgrubsze elektro i bassy jakie miałem.

Mr Oizo - Positif, Alex Gopher - Aurora, Boys Noize - &Down, LFO - Freak, Duke Dumont - Hoy, AC Slater - Jack Got Jacked (Jack Beats Remix) - przechodziło wszystko, im ciężej tym lepiej. Nie powiem, wyżyłem się, brakowało mi takiego chamskiego rejwa z samymi ciężarami. I like. O 3 Janek przechwycił stery, poleciał ze swoimi bangerami i około 4.30 zakończył Flying Lotusem i Peverelistem (chyba). Odrobinę wcześniej na drugiej sali Atemi próbował wygonić ludzi do domu puszczając "Blinded by the lights" ale spotkał się ze skrajnie odwrotną reakcją ;) Nieźle wyglądały pary tańczące przytulańca do The Streets. Respect.
W końcu zwinęliśmy graty i udaliśmy się do qushi zobaczyć co u mentalcuta. No i zastaliśmy taki oto obrazek.

Jamesa dopadła żołądkowa grypa i kimał na kanapie, ale okazał się na tyle gościnny, że po pół godzinie powrócił do życia. I tak nam zleciało, razem z Dresem, Olgierdem, Jankiem i Mcutem do rana. Hity poranka to:
"Das ist unglaublich pumpen bass"
oraz
"Z deka kajfi ale gadu działa" (po tym jak dresu spuścił kompa mentala w toalecie)
Pzdr,
Buszkers
4 komentarze:
no kurde całkiem fajny post. chociaz teksty o koko mega pedalskie.
juz nigdy nie powiem nic zlego o koko... ;) Koko 4 life.
lawasz był bez adżapsandała, wspomnieć należy. a w iron manie jest dodatkowa sceny po napisach końcowych, też nadmienić wypada.
przypomniałem se i nie taki ten ajron beznadziejny jak głosowałem w nocy. ale kurde. złe słowo na koko? knajpa koko zawsze spoko - nawet dziś (wczoraj) tam byłem na czymś. teksty mocno insidowe ale mocne, fakt. nie wspomniałeś o drinkach z aloesem i meduzą. miedzy innymi. cieszę się, że kraktown przypadł do gustu. zapraszamy ponownie!
Prześlij komentarz