środa, 4 lutego 2009

Flu Game




Chyba każdy fan NBA pamięta ten mecz. Finały Bulls-Jazz, MJ ma grypę, ledwo stoi, przed wyjściem z szatni podobno wymiotuje... 38 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst, 3 przechwyty, Bullsi wygrywają game 5 i wychodzą na prowadzenie 3-2 a w następnym meczu pierścienie wędrują na palce "graczy chicagowskich" (Wojtek Michałowicz changed my life).

Piszę o tym meczu nie tylko dlatego, że MJ był przekozakiem i każdy powinien znać tą historię.

Otóż wczoraj w nocy miało miejsce kolejne "Flu Game". Tym razem Ray Allen, znany m.in. w roli w podwórkowym klasyku "He Got Game" aka "Gra o Honor" (wtf?), nie przejmuje się grypką i ciska klasycznego trójkowego buzzer-beatera na wygraną. I pewnie dzięki temu rzutowi przypomni się wszystkim "Ray Allen doubters" i wskoczy do składu na All Star Game w miejsce kontuzjowanego Jameera Nelsona (btw Orlando już może skończyć sezon... ;)). Check it out!



Pzdr,
Buszkers

4 komentarze:

tunia pisze...

Zrzygać się a potem zagrać to naprawdę wielki wyczyn. Ale to Space Mike ;) Muszę wziąć przykład z chłopaków, bo moja grypka jakoś mnie nie chce opuścić. A wracając tak poważnie do tematu, to oglądanie NBA zawsze sprawiało mi wielką radość. Nawet trochę grałam w kosza w ramach inspiracji. Swojego czasu na moim osiedlu powiesili kilka zajebistych koszy, było ich chyba z 5. Obok mojego parkingu był kosz ze znaczkiem Bullsów właśnie, a parę bloków dalej wisiał Orlando Magic. Pozostałych niestety już nie pamiętam. Zostały już po nich tylko białe linie po mini boisku.

mentalcut / mtlct / m-cut pisze...

uwielbiam patrzec jak ray allen rzuca, poezja. kocham tego kolesia.

JuNouMiCrew pisze...

Haha, a ja myślałem, że go nie lubisz bo nie ma opaski na głowie i nie trzaska dunków w co drugiej akcji :) Jest stosunkowo mało czarny w swoim stylu gry, jest bardziej europejski, wyrachowany.

Anonimowy pisze...

Nie ma to jak keczup wloclawski na jumpa i danki 360 ;)